Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Devy - Janis Joplin

+3
Rodion
Aurelio
Devy
7 posters

Go down

Devy - Janis Joplin Empty Devy - Janis Joplin

Pisanie by Devy Czw Sie 16, 2012 10:25 pm

Imię i nazwisko: Devy, nazwisko nieznane.

Wiek: Dzisiaj wygląda na studentkę.

Data urodzenia: Ustaliła, że swoje święto obchodzi w dniu imienin.

Wygląd: Janis Joplin

Devy - Janis Joplin Janis,0

Talent: Wprowadzanie ludzi w stan hibernacji, a po obudzeniu czyszczenie pamięci.

Charakter:

Kocha muzykę. W starym domu ubierała się we wszystko co znalazła, lenonki, kwieciste spódnice. Miała tam swój adapter i kilka winylów starych, amerykańskich legend. Wsłuchiwała się w tekst, zwykle o zakończeniu wojen i pokoju na świecie. Zbyt późno się urodziła, by wiedzieć, o co w ogóle tam chodzi. O wszystko obwinia siebie samą, nienawidziła swojego życia. Szczególnie ważną cechą jest jej podejście do ludzi – od razu wyczuwa tego złego i tego, z kim mogłaby się zaprzyjaźnić. Trzyma się z tyłu, czekając tylko, kiedy w końcu umrze by przeprosić tych, którym zawdzięcza wszystko i zobaczyć się z tymi, dzięki którym żyje.

Historia:

Z pewnością zastanawiający jest fakt, dlaczego informacje osobowe podane są tak nieszczegółowo. Postaram się to wytłumaczyć następującymi, wyrywkowymi zdaniami z pewnych dzienników oraz akt:

[…]Nazwałam ją Devy, to znaczy samotna. Nie chciałam, żeby to się stało, ale widocznie tak chciał los. Nic nie dzieje się przez przypadek, więc na pewno ma jakiś cel do osiągnięcia, podczas krótkiego żywota ludzkiego.

- Dlaczego? – zakładając nogę na nogę wylałam kolejną, niechcianą łzę. Przerzucałam z sterty na stertę ogromne walizki i teczki z papierami, popijałam kawę. W głowie tysiące myśli, „nie chce żyć, nie mam po co, kim jestem, komu potrzebna, niepotrzebna, wcale, jestem sama, nie mam kochanej mamy, ani taty, ani rodzeństwa, ani babci, której nie mogłabym wmówić że nie jestem głodna”. Głód. Coraz bardziej mi doskwierał.
Pomieszkiwałam sobie w jakiejś melinie, przez nieszczelny, jeśli można byłoby nazwać te podgniłe deski dachem, siąpały delikatnie kropelki deszczu, rytmicznie, nucąc ponurą piosenkę.
- Gdybym chociaż wiedziała jak mam na nazwisko, byłoby mi łatwiej się czegokolwiek dowiedzieć – ciągle się łudziłam. Że w końcu znajdę chociaż te ciocię, która się mną zaopiekuje. Nic z tego. Przewracałam bez chwili wytchnienia kupę akt i dokumentów, znałam każdego mieszkańca miasteczka, nawet ich przeszłość. To ciekawe uczucie idąc, widząc kogoś i wiedząc, że kiedyś dealował. Tu też mnie dobrze znali, ale najwyraźniej albo się mnie brzydzili, albo byłam im kompletnie obojętna. Przynajmniej czasem chodziłam do ludzi na obiadki. Czułam się jak zwierzę, uzależnione od drugiego człowieka, który i tak ma cię za niepotrzebnego śmiecia.

[…]Terry Colins (ur. 13 maja 1951 r. w Winestown). Dwukrotnie karany za posiadanie narkotyków i napad z bronią w ręku.

Mieszkańcy tego słodkiego miasta mają ciekawą przeszłość. Dziś jest to całkiem w porządku dziadek, miejscowy żulik, ze słodką gromadką wnuczków, śliczną córką i nie żyjącą już żoną. Jego lubię najbardziej, o ile jeszcze żyje. Czasem kupował mi kolację w postaci kilku bułek z serem i dodatkami. Mogłam mu zaufać, mimo tego, że namawiał mnie na jakieś domy opieki. Co ja bym tam robiła. Tu przynajmniej mam swobodę. Tony akt kradnę z miejscowego i nie miejscowego posterunku policji, starostw i tym podobnych.
Pogoda w Walii bywa okrutna. Tygodniami deszcze, burze i kałuże, błoto, zimno i ciemno. Mieszkałam wtedy właśnie w Winestown, niewielkim miasteczku na północ kraju. Byłam tam… Odkąd pamiętam. Musiałam być bardzo mała, miałam ze sobą tylko białego, aczkolwiek całego ubłoconego misia bez jednego oka. Mam go do teraz. Padał deszcz i nie miałam się gdzie schować. Weszłam tu i… Tak już zostało. Przez kilka miesięcy nikt o mnie nie wiedział, dopóki Petr Folk, tutejszy aptekarz który dzierżawił działkę pod tą ruderą zdecydował się ją zburzyć. W ten sposób mój pobyt w tym miejscu został odkryty, czego początkowo nie chciałam.


[…]Petr Folk (ur. 1 stycznia 1973 r. w Lorksteff). Syn bankiera Carla Folka, w 1992 roku ukończył studia farmaceutyczne w Londynie. W 1996 roku zginął tragicznie w wypadku samochodowym; on, żona i dwójka dzieci zginęli na miejscu w wyniku wybuchu pojazdu.

Zamiast rudery miał stać tam ich dom, ale… Oszukała ich śmierć. Dlatego ten zabytkowy, pewnie ze stuletni dom jeszcze tam stał, a ja w nim. Tak jak już wspomniałam, gdy Petr wpadł do walącego się domu sprawdzić, czy czasem nie zapomniał zabrać jakichś sentymentalnych pierdół, znalazł mnie. Wtedy po raz pierwszy odkryłam co potrafią moje maluśkie rączki.

[…]Tego dnia znaleziono Petra Folka, aptekarza w gotowym do rozbiórki domu – na podłodze. Zanotowano brak tętna i oddechu. Stwierdzono zgon mężczyzny, wezwane zostały specjalne jednostki. Zabezpieczono dom i wszystkie ślady. Zwłoki odrysowano na posadzce. Gdy na miejscu pojawili się specjaliści, mężczyzna wstał i otrząsnął się z kurzu.

Wyobrażacie sobie miny policjantów, gdy lekarz stwierdził zgon, a facet wstaje i do nich mówi? Miałam niezły ubaw siedząc w tej szafie. To wszystko stało się tak nagle, przestraszyłam się, kiedy bez pukania tak po prostu wszedł. Zobaczył mnie i kucnął przede mną. Dokładnie tak wyobrażałam sobie swojego tatę. Pogłaskał mnie po policzkach pytając, kim jestem i co tu robię. Ja odwzajemniłam gest mówiąc, że nie wiem. Wtedy upadł. Uroiłam sobie, że to Andy, mój miś go uśpił, bo chciał mnie ochronić. Schowałam się więc w środku szafy, zbierając włosami wszystkie pajęczyny. Wtedy wszedł jakiś grubas i wołał „Peter, Peter!”. Zbladł jak śmierć kiedy zobaczył go na podłodze. Natychmiast wezwał pomoc.

[…]U ofiary napadu, Petra Folka stwierdzono amnezję wsteczną. Mężczyzna nie pamiętał nic po tym, jak przekroczył próg domu.


To, co się stało, dało mi odwagę i siłę. W głowie ciągle miałam jego pytania. Kim jestem i po co żyje. Kim jest moja rodzina. Postanowiłam nie opieprzać się już dłużej i umierać z głodu tylko wyjść do świata.
Zaczęłam pałętać się po ulicy miasteczka. Mała dziewczynka, sama. Nikt jej wcześniej nie widział. Wszyscy wokół wlepiali tylko te swoje wielkie gały w rozczochrane, tłuste włosy i podziurawioną, przykrótką sukienkę. Inne dzieci nie podchodziły do mnie, zjadałam ich wzrokiem. Ludzie się mnie bali, wyglądałam dla nich jak jakiś demon. Ni stąd, ni z owąd pojawia się w mieście dziecko, na dodatek tak przeraźliwe. Pierwszą osobą, jaka zaczepiła mnie na ulicy to proboszcz, chyba nasłany na mnie przez ludzi. Przygarnął mnie na plebanię, karmił i dał czyste ubranie. Nauczył mnie modlitwy, spędzałam z nim wiele czasu. Ludzie przestali patrzeć się na mnie jak na jakieś dziecko ciemności i coraz częściej zaczepiali mnie na ulicy, pytając, skąd się tu wzięłam. Nigdy nie potrafiłam im odpowiedzieć, więc po kilkunastu zaczepkach zaczynało mnie to drażnić. Wymykałam się z plebanii wieczorami, żeby co nieco ukraść. Po którymś takim wypadzie wpadłam, dokumenty zostały zwrócone biurom i policji. Zaczęto mnie podejrzewać o uśpienie Petra, ale wyparłam się mówiąc, że jeszcze nie dotarłam do tego miasta, zanim to się stało i poza tym jak dziecko mogłoby ogłuszyć dorosłego mężczyznę. Kilka dni później zdarzył się ten wypadek.

Powiedziałam księdzu, że czysty dom i jedzenie do syta mi nie odpowiada i że idę mieszkać do domu, który miał zostać zniszczony. Oczywiście nie było o tym mowy. Uciekłam więc od dobrego księżulka, który uszanował moją decyzję, przynosząc mi jedzenie osobiście. Byłam już wtedy troszkę starsza.
Kradnąc kolejne dokumenty dowiedziałam się, że zmarły Petr Folk to brat księżulka. Dlatego był ostatnio taki blady i nie chciał rozmawiać. Ale troszczył się o mnie mimo wszystko, ucząc, że miłość do bliźniego jest drogą do zbawienia. Wtedy wyżaliłam mu się ze wszystkiego, co mnie gnębiło. Z płaczem i krzykiem opowiadałam mu o tym jak samotnie błądząca po nieznanym świecie dotarłam do tego miejsca i nie wychodziłam stąd przez kilka miesięcy. Że to ja ogłuszyłam Petra, że kradnę bo próbuje znaleźć moją rodzinę, że jestem sama i nie mam nikogo, komu mogłabym zaufać. Księżulek płakał razem ze mną, obiecując mi pomoc.

[…]Rozprawa nr. 24/001 z dnia 4 sierpnia 1999 roku w Sądzie Rejonowym w Winestown.
Majątek ziemski o wymiarach 65,4m2 na 57,4m2 z budynkiem mieszkalnym zgodnie z 4 paragrafem art. 24 o dziedziczeniu majątków ziemskich z dnia 24 grudnia 1987 roku nadaje akt własności panu Robinowi Folkowi posiadłości pod adresem 23a Winestown.
Nowy właściciel otrzymuje zasiłek na remont domu w wysokości pięciu tysięcy funtów walijskich.


Tak. Księżulek nie dość że dał mi dom, to jeszcze pomógł mi go wyremontować. Gdyby nie ja, Robin pewnie żyłby nadal. Te chwile były najpiękniejsze w moim posranym życiu. Był dla mnie jak ojciec, mniej czasu spędzał z parafianami, by tylko móc mnie odwiedzić i pomóc sprzątać. Wymienialiśmy podłogę na piętrze w jednym pokoju. Byłam wtedy na dole, malowałam moją słodką kuchnię. Usłyszałam tylko głuchy huk, który echo rozniosło po całym domu.

[…]Rubin Folk (ur. 16 czerwca 1972 roku w Freljord). W 1993 roku otrzymał święcenia kapłańskie. W 2000 roku zmarł w wyniku upadku z dużej wysokości.

Nie potraficie sobie wyobrazić, co czułam. Każdy, z kim miałam kontakt, wkrótce umierał. Najgorsze było to, że ludzie też to zauważyli. Nikt do mnie nie podchodził, unikał, omijał. Osądzali mnie o śmierć braci, o czarnoksięstwo. Zostało mi trzy tysiące funtów, które zostawił mi w spadku kochany księżulek. Skończyłam malować kuchnię i na tym pozostało. Na górę w ogóle nie wchodziłam, bałam się tam wchodzić. Może rodzice zginęli też przeze mnie? A może ciągle żyją? Olśniło mnie. Przypomniałam sobie, że gdy dopiero co tu przyszłam, miałam ze sobą skórzany notes, jakby dziennik. Dlaczego niosłam go cały czas ze sobą i skąd wziął się w moich rękach. Tamtej deszczowej nocy, nie wiedząc czemu weszłam na górę, bo pamiętam straszny przeciąg. W ciemnościach poszłam zamknąć okna, zostawiając gdzieś ten pamiętnik. Jedno okno trzasnęło z takim hałasem, że zbiegłam na dół zostawiając tam i misia i dziennik, po misia wróciłam, o dzienniku zapomniałam. Mogło być tam coś przydatnego, coś wartego uwagi.
Stanęłam pod tymi schodami, patrząc w górę. Bałam się jak cholera. Odwagi dodała mi jedna, ironiczna myśl – i tak nie zginę – westchnęłam – muszę swoim żywotem zabić jeszcze wielu bliskich mi ludzi – parsknęłam i zapłakałam gorzko małymi kroczkami, schodek po schodku, kierując się ku górze. Długi korytarz, cztery pokoje, dziura w podłodze. Gdzie to mogło leżeć? Pierwszy pokój. Odchyliłam delikatnie drzwi, których obrzydliwie głośne skrzypnięcie przyprawiło mnie o ciarki na plecach. Księżulek zaopatrzył dom w prąd i ciepłą wodę, na to poszło najwięcej kasy, bo sto lat temu chyba nikt z tego nie korzystał. Obmacałam ścianę pokoju, w nadziei na pstryczek elektryczek. Znalazłam, ale czegóż się chciałam spodziewać? Że zaświeci? Naiwna byłam. Miałam ze sobą paczkę zapałek, jedna po drugiej, powoli spalały się aż zauważyłam lampkę z naftą na stoliku. Idealnie, pomyślałam. W świetle mniej się bałam, na dodatek panował tu tak wspaniały klimat. W tym pokoju nie było śladu dzienniczka. Z tą cudowną lampką nie bałam się już w ogóle. Raźnie zwiedzałam pokoje, swego czasu musiały być naprawdę piękne, i wciąż były. Jedynie lekko zakurzone i oplątane pajęczynami. Znalazłam dzienniczek. Zbiegłam na dół, rozpaliłam w przepchanym już przez księżulka kominku i zabrałam się do lektury.

Ślepy list. Nazwałam ją Devy, to znaczy samotna. Nie chciałam, żeby to się stało, ale widocznie tak chciał los. Nic nie dzieje się przez przypadek, więc na pewno ma jakiś cel do osiągnięcia, podczas krótkiego żywota ludzkiego.
Ciekawe, czy przeżyje, ale jeśli przeżyje, zostanie taką właśnie devy. Samotną. Nie poradzi sobie w życiu. Piszę to bo jestem pewna, że już nikt tego nie przeczyta, więc sobie ponarzekam. Mała kończy dziś osiem miesięcy. Wiem, że oni zaraz przyjdą po nas, ale nie wiem co z nią zrobić. Dać jej nadzieję czy się nie trudzić? To mój ślepy testament, któremu nikt nie odwiąże czerwonej wstążki. Zostanie w gruzach ziemi razem ze mną i Derekiem, moim narzeczonym. Szkoda że nas zostawił. Ale ściągnąłby niepotrzebny ciężar, który i tak zaraz nas odwiedzi i zabije. Przynajmniej mam czas na pisanie tych pierdół, nie wiem po co to robię, zamiast myśleć o tym jak chronić moje dziecko. Nadałam ci imię przed pięcioma minutami, córeczko. Wierzę że to przeczytasz, wierzę, że przeżyjesz, masz żyć, bo dziedziczysz po mnie talent. Umiejętność, przez którą najprawdopodobniej ściągnęłam śmierć na Dereka, samą siebie i ciebie. Mówię, a ty się uśmiechasz i gugasz. A ja płaczę. Nie chcę cię stracić, ale muszę. Albo zginę sama, albo my dwie. Wiesz, malutka? Tym ostatnim pocałunkiem uśpię cię na tak długo, ile mam siły. Podejrzewam że obudzisz się za dwa, może trzy lata. Wiesz, masz bardzo zdolną mamuśkę. Opanowałam hibernację do tego stopnia, że przekazuję ci tym pocałunkiem dorosłość. Obudzisz się i będziesz umiała chodzić i mówić, przeżuwać. Sama się dziwie jak na świecie możliwe są takie cuda, działające wbrew prawom natury? Chyba idą. A teraz śpij, moja śpiąca królewno!
Mamuśka


Do rana nie zmrużyłam oka, zalana łzami ubolewałam nad swoim losem. Ale jeśli dzięki matce przeżyłam, nie mogę tego zmarnować. Nie mogę pozwolić, żeby jej poświęcenie za mnie się zmarnowało. Wprawdzie stary dom nie należał do mnie, ale wszyscy do tego przywykli. Sprzedałam go. Bezprawnie, ale dostałam za niego pieniądze. Pan Colins zapłacił mi dziesięć tysięcy funtów. Nie potrzebował tego domu, ale zrobił to dla tego, że tak jak księżulek kochał mnie jak swoje dziecko. Postanowiłam opuścić Walię i poszłam na dworzec. Jeśli wierzyć w los, to było bez znaczenia gdzie pojadę. Wsiadłam do całkowicie przypadkowego pociągu. W trasie dowiedziałam się, że zmierza do Norwegii. Jechałam na gapę, dopiero w drodze zapłaciłam za bilet.

I tak ciąży nade mną jakieś fatum.

Terry Colins. Za bezprawne przywłaszczenie domu należącego do rodziny Folk, dostaje wyrok dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na lat trzy. Ginie w więzieniu.

Grupa: edit.: nie potrafię dopasować a zauważyłem dopiero że nabór kontrolerów zamknięty

Poziom zaawansowania: Średni


Ostatnio zmieniony przez Devy dnia Pią Sie 17, 2012 9:37 pm, w całości zmieniany 1 raz
Devy
Devy
forever alone


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Aurelio Pią Sie 17, 2012 11:12 am

JANIS!!!!!!!!!!! <3
Aurelio
Aurelio
kotlecik


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Rodion Pią Sie 17, 2012 11:14 am

ta, ale dalej czytam, czytam i nie wiem co z tym zrobić xd
Milce zostawię
Rodion
Rodion
duch


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Gerda Pią Sie 17, 2012 12:24 pm

jak nie zaakceptujecie takiej ladnej karty to chyba was zabije!
Gerda
Gerda
jestem cnotką


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Cornelia Pią Sie 17, 2012 5:14 pm

janis joplin :OOOOOOOOOOOOOOOOOOO
Cornelia
Cornelia
cicha woda


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Timothy Pią Sie 17, 2012 9:05 pm

nie wiem czy dobrze zrobiłem że dałem mojej postaci jej twarz, ale tak właśnie wyobrażam sobie devy. Wybacz Janis jeśli Cię urazilem.
Timothy
Timothy
slow cheetah


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Devy Wto Sie 21, 2012 8:36 am

długo mam jeszcze czekać aż ktoś łaskaw będzie odrzucić/zaakceptować? ;>
Devy
Devy
forever alone


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Ana Wto Sie 21, 2012 9:36 am

Dobra nie ogarniam historii(że ona ma więcej lat niż wygląda czy co?), pójdzie do postrzegaczy ze względu na rozwinięty umysł skoro kogoś tam w hibernacje wprowadza czy coś jak kontrolerzy zamknięci
najwyżej Milka zmieni jak wróci
akcept
Ana
Ana
księżniczka


Powrót do góry Go down

Devy - Janis Joplin Empty Re: Devy - Janis Joplin

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach